Wiadomości
LIST
01 czerwca 2024To jest historia uratowanego przez wolontariuszy kundelka Tuptusia. Takich zwierząt jest więcej
Człowiek jest dobry, empatyczny, otwarty na innych i na dobro zwierząt. Zwłaszcza w stosunku do nich wykazuje się empatią i wyjątkową wrażliwością. Niestety taki jest w świecie, którego nie ma, w świecie idealnym. Rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej.
Tekst ten powstał po to, by zwrócić uwagę na bezduszność niektórych właścicieli psów (którzy powinni być przede wszystkim opiekunami), na obojętność urzędników predestynowanych do tego, by być głosem zwierząt, by stawać w ich obronie i nie pozwolić ich krzywdzić.
Człowiek jest dobry, empatyczny, otwarty na innych i na dobro zwierząt. Zwłaszcza w stosunku do nich wykazuje się empatią i wyjątkową wrażliwością. Niestety taki jest w świecie, którego nie ma, w świecie idealnym. Rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Tekst ten powstał po to, by zwrócić uwagę na bezduszność niektórych właścicieli psów (którzy powinni być przede wszystkim opiekunami), na obojętność urzędników predestynowanych do tego, by być głosem zwierząt, by stawać w ich obronie i nie pozwolić ich krzywdzić.
Pieskie życie w Zakrzewie
Inspiracją do skreślenia tych słów jest historia pewnego kundelka, który miał iście pieskie życie w Zakrzewie, wsi nieopodal Chełmna. Jego los ściskał za serce. Mieszkał na podwórku, na którym było tak naprawdę wszystko, wszechogarniający bałagan, brud, smród, a w tym wszystkim On. Niewielki psiak na ciężkim łańcuchu. Było lato, a on nie miał nawet wody. Od tamtego czasu grupa wolontariuszy, ludzi, dla których los zwierząt jest ważny i nie mogą przejść obok ich niedoli obojętnie, postanowiła pomóc. Wydawać by się mogło, że nie ma nic prostszego, jak zgłoszenie do właściwych instytucji informacji o rażącym zaniedbaniu wobec zwierzęcia. Nic bardziej mylnego.
W momencie, kiedy postanowiliśmy działać, okazało się, że odbijamy się jak od ściany. Skontaktowaliśmy się z Urzędem Gminy w Stolnie, ale nic nie wskóraliśmy. Następnym krokiem było szukanie pomocy w PIW w Chełmnie. Urzędnicy tej instytucji znali sprawę od dwóch lat, ale jedyna rzecz, jaką zdążyli zrobić to pouczyć właściciela, aby lepiej traktował psa, co ograniczyło się do wydłużenia łańcucha do przepisowej długości. Po naszej interwencji skontrolowano sytuację i okazało się, że nie jest przecież źle, bowiem tzw. dobrostan psa jest zachowany – zwierzę ma budę i wysokiej jakości karmę. Skąd? Od nas. Kupiliśmy budę, karmę, bo chcieliśmy odmienić jego los. Kupiliśmy tabletki na odrobaczenie, prosząc, by ktoś z PIW mu je podał, ale zaniechano tego. Szukaliśmy pomocy u Dzielnicowego, u Powiatowego Lekarza Weterynarii, lecz wciąż odbijaliśmy się od ściany.
CZYTAJ TAKŻE: To przez zanieczyszczenia i regulację Wisły jesiotry wyginęły jak mamuty
Właściciel chciał oddać psa, ale nie czuliśmy się na tyle kompetentni, by go zabezpieczyć do czasu, aż znalazłby się dla niego dom. Odwiedzaliśmy go, kupowaliśmy karmę, próbowaliśmy złapać – bezskutecznie. Tam, gdzie szukaliśmy pomocy, zbywano nas, ignorowano, traktowano jak nienormalnych, odsyłano, obrażano… Ostatecznie udało nam się go stamtąd wydostać, właściciel, bo przecież nie opiekun, oddał Tuptusia. Wolontariusz jednej z prozwierzęcych organizacji zabrał go z tych niegodnych warunków. Piesek trafił do schroniska, gdzie straumatyzowany ugryzł jedną z wolontariuszek, po czym postanowiono go uśpić.
Tuptuś ma nowy dom
I znów zaczęła się walka o pieska. Ostatecznie trafił do dobrych ludzi, którzy zapewnili mu miłość, dom i spełnienie psich potrzeb. Jest kochanym, łagodnym psiakiem. Ta historia skończyła się dobrze, ale tylko dzięki heroicznej, wielomiesięcznej walce o pieska. Nie mogliśmy go tak zostawić. Udało się go ocalić, zsocjalizować i znaleźć dom, bo na to zasługiwał. Walka o odmianę losu tego kundelka trwała siedem miesięcy. Myślę, że mało kto w to uwierzy, ale to jest fakt. Siedem miesięcy walki o jednego pieska. Niewiarygodne, ale prawdziwe. Bardzo się cieszymy, że się udało odmienić jego los, ale przecież nie tak to powinno działać.
CZYTAJ TAKŻE: Kot Mieczysław w kocimiętce. Jakby polował na niewidzialnego wroga
Nasuwa się więc pytanie – czemu mają służyć instytucje zajmujące się (rzekomo) pomocą zwierzętom? Dlaczego pracują w nich urzędnicy, którzy nie robią tego co do nich należy, a gdy zwraca się im uwagę, są oburzeni. Urzędnicy w PIW powinni pracować od godziny 7.30, gdy tam byliśmy o tej godzinie, nie było z kim rozmawiać, bo do pracy w tym urzędzie przychodzi się o 7.45 (przynajmniej tego dnia). Usłyszeliśmy tam różne obietnice, ale żadna nie została spełniona. Ręce nam opadają, nie mamy narzędzi, by działać. Nie wiemy, co właściwie możemy zrobić, gdy dowiemy się o takich sytuacjach, jak ta opisana albo gdy znajdziemy bezdomnego psa, albo wyrzuconego, porzuconego. Co robić? Komu mamy zadać to pytanie i kto nam udzieli wiążącej odpowiedzi? Kto nam pomoże? Ludziom, którzy czują, widzą i chcą pomóc. Bezduszność jest porażająca. Bezsilność jest dobijająca, a tak właśnie się czujemy. BEZSILNI, ALE WRAŻLIWI. Niestety zwierząt potrzebujących jest znacznie więcej. Będziemy starać się im pomóc, szkoda tylko, że w tych działaniach jesteśmy sami. Postanowiliśmy zrzeszyć się i założyć stowarzyszenie „Z łapą na sercu”, wkrótce dopniemy wszystkie formalności i oficjalnie zaczniemy działać. Chcielibyśmy mieć wsparcie, choć już chyba się przestaliśmy łudzić, że je otrzymamy…
Dorota Pstrąg wraz z wolontariuszami stowarzyszenia „Z łapą na sercu” (w trakcie rejestracji)